Akira Kurosawa rozsłynął na festiwalu filmowym w Wenecji w 1950 roku. Filmem, który nie tylko tam zachwycił jurorów sięgających po pierwszą nagrodę dla tego twórcy, ale i na festiwalu w Hollywood przyznającego Oscary, jako najwyższe uznanie twórczości ze strony Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Filmem pod nazwą „Rashomon”, obrazującym psychikę i dążenie człowieka do nie tylko jednostronnie osobistej interpretacji faktów i zdarzeń, ale do szczerości wobec samego siebie. To arcydzieło przyszło mi nie tylko do głowy wielokrotnie analizując przez ostatnich kilkanaście lat rolę venture capital z różnych puntów widzenia, ale i kuriozalnie w drodze na wenecką lagunę Lido, gdzie odbywają się właśnie od 1923 roku międzynarodowe festiwale filmowe. Przed kilkoma laty płynąc grupową taksówką z Wenecji na Lido fale lekko wzburzyły taflę morza i zakołysało parę razy nieoczekiwanie. Starsza Holenderka stojąca nieopodal burty straciła równowagę i przytrzymała się za ramię elegancko przydzianego młodego Włocha. On trzymając się poręczy przy burcie natychmiast rzucił w jej kierunku: „Don’t touch me!”. Ciekawe, tutaj właśnie przywiózł Kurosawa swojego Rashomona.
Ludzkość opowiada historie i zdarzenia nie tylko z zakresu ważnych zdarzeń dla narodów i państw. My po prostu opowiadamy sobie historie, zwłaszcza odnosząc się do sukcesów, aby móc dostrzec „jak to było”, móc stwierdzić czy u podstaw odniesionego sukcesu leżał jakiś element zwrotny, jakaś zasada, której powielenie byłoby czynnikiem gwarantującym chwałę, sławę i bogactwo. Książki i artykuły pisane o historii koncernów Apple czy Amazon przedstawiane są z punktu widzenia założycieli biznesu lub ich Dyrektorów Generalnych. Przedstawiają urzeczywistnienie ich marzeń dotyczących pomysłu na biznes czy pomysłu na technologię wraz z górami piętrzących się przed i wokół nich trudności. Zazwyczaj pomysłodawca gromadzi wokół siebie ludzi pełnych doświadczeń i wyjątkowych talentów i pracując 24/7 tworzy środowisko osiągające ostatecznie opłacalny produkt. Wizję tego niepowtarzalnego tworzenia domyka wizja jego dalszego rozwoju i dalszych sukcesów. Opłacalność tak opisanych zbiegów okoliczności i trafnie podjętych decyzji człowiek połyka jak świeżego hamburgera i łaknie repety z dolewką uzupełniającą colę.
Interpretacja takich zdarzeń jest wyciosana z tego samego kruszcu, który poddał artystycznej narracji Kurosawa 65 lat temu. Fakty i nazwiska istnieją. Są bardzo dobrze znane. Jednak interpretacja może być znacząco różna.
Warto skupić się na choćby krótką chwilę na interpretacji rozwoju nowo powstającej spółki z zupełnie innego punktu widzenia. Przez pryzmat innych uczestniczących w rozwoju spółki, mianowicie przez pryzmat inwestorów venture capital i Rady Dyrektorów. Podczas gdy rola inwestorów definiowana choćby poprzez ich nazwę, sprowadza się w potocznym rozumieniu zwłaszcza osób, które nigdy nie uczestniczyły żywo w takich procesach i znają je z własnej polemiki o faktach i zdarzeniach oraz z literatury fachowej, istnieje przynajmniej kilka innych wątków interpretacyjnych na temat roli wypełnianej przez inwestorów. Inwestorzy venture capital wnoszą poza kapitałem do spółki również elementy gwarantujące im samym i całemu zespołowi dynamiczny rozwój. Są to zazwyczaj osoby posiadające bogate doświadczenie własnej kariery, ale i doświadczenie w analizowaniu zdarzeń zaistniałych w wielu spółkach i na różnorodnych rynkach. Po to, aby dać sobie szansę podjęcia najkorzystniejszych decyzji i najbardziej efektywnych działań. Zazwyczaj są to osoby z bardzo bogatym doświadczeniem doradczym, a więc siłą rzeczy posiadające szeroko zakrojone sieci kontaktów, po prostu zaprzyjaźnionych w biznesie, które są gotowi z łatwością przekuć w opisywane w książkach zbiegi okoliczności dla swojej własnej inwestycji. Oczywistym pozostaje, iż każdy i każda z takich doradców posiada różne doświadczenia, różną historię i różne kontakty. I ostatecznie różne pomysły na ich zmonetyzowanie dla spółki.
Dopiero ich współpraca z założycielami spółki daje efekt. Efekt, który jest skutkiem sposobu ich współpracy ze sobą i umiejętności zbudowania relacji do siebie wzajemnie. Na taki efekt pracuje wiele osób. Stąd logicznym staje się, że u podstaw leżeć musi wzajemna akceptacja ról i chęć doprowadzenia do ich wzajemnej synergii. Dopiero wówczas ma szansę zaistnieć success story. I kilogramy książek o niej w księgarniach.
Bowiem prawda ma swoją naturę. Naturę leżącą w głębiach człowieka. Choć za Kurosawy start-upów w dzisiejszym rozumieniu nie było, to opowiedziana przez niego brama Rashomona ma przynajmniej dwa końce. Jak dobry polski kij.