W latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia przedsiębiorcy zarabiali na wszystkim. Pełno ruchu rynkowego, mnóstwo braków konsumenckich i biznesowych umożliwiało zrobienie pieniędzy w przeróżnych branżach. Każdy o sporej dozie śmiałości, o wielkiej przedsiębiorczości i ostatecznie potężnej konsekwencji, tworzył biznesy i firmy na wielką skalę. Nie było wówczas żadnej możliwości finansowania czegokolwiek. Nikt jednocześnie nie określał wówczas tych biznesów ani ludzi z nimi związanych, start-upami. To szlachetne określenie powstało w późniejszej epoce, epoce internetu. Kiedy inwestorzy zaczęli udostępniać środki na rozwój pomysłów. I kiedy zyskowność tychże inwestycji stała się nadrzędnym czynnikiem do ich wyboru. Ba, nawet wikipedycznie zaczęto definiować co jest start-upem, a co nim nie jest. Okazuje się, że to nie nowa firma, nie nowy biznes, nie biznes oparty na internecie, lecz oparty na wizji szybkiego, dynamicznego rozwoju, z którym najczęściej związana jest szeroka skalowalność. Internet to umożliwia.
Ogromna większość tychże nowych pomysłów na biznes, jeszcze w fazie zasiewu, jest w oczywisty sposób związana z rozwiązaniami komunikowanymi technologicznie i marketingowo przez sieć internetową. Rozpatrując zupełnie nowe rozwiązanie w sieci prowadziłem w ostatnich dwóch tygodniach rozmowy z kilkoma właścicielami start-upów, programistami, osobami zajmującymi się technologiami i projektowaniem rozwiązań. Chłodna i pragmatyczna analiza tych rozmów uświadomiła mi ciekawy element tego nowoczesnego rynku. Podczas gdy start-upy zajmują się – według podświadomości chyba nas wszystkich – tworzeniem rozwiązań zupełnie nowych, nie istniejących, duża część technologiczna tego rynku opiera swoje pomysły i przemyślenia na rozwiązaniach już istniejących. Ba, nawet nie wyobraża sobie stworzenia swojego produktu inaczej. De facto przytaczano mi kilkakrotnie, że rozwiązania stosowane w danym konkretnym przypadku, czyli sposób stworzenia czegoś nowego, powinno opierać się na istniejących modułach, które są sprawdzone i po tysiąckroć stosowane przez internautów. Logika potwierdza, że internauta tak właśnie się zachowuje w sieci i do takich przyzwyczajonych zastosowań jest skłonny, rozumie je i bez wyjaśnień stosuje.
Zadałem pytanie, czy kiedy powstawał internet i jego rozwiązania nie określone szablonami i przyzwyczajeniami, internauta był zdezorientowany i nie wiedział jak ma dalej procedować. Pytanie to pozostawało zawsze zamilkłe w ciszy bez odpowiedzi.
Czy znaczy to, że technolodzy stosujący istniejące rozwiązania składają rutynowo te same moduły w garść nowej strony, funkcjonalności? Jeśli od czasów powstania silników spalinowych wymyślono gaźnik i jego producenci zaczęli je produkować, ulepszać i stosować w najprzeróżniejszy sposób, aż gaźnik stał się elementem nie do zoptymalizowania i o zastosowaniu modułowym, to jaka jest rola inżyniera konstruktora w kontekście silników spalinowych? Zagadnienie to można chętnie zdefiniować również inaczej: czy każdy inżynier programujący i posiadający pomysł na biznes jest zasiewem obiecującego start-upu?
Gdyby odpowiedź miała być w jakimkolwiek wymiarze pejoratywna, stanie się oczywistym co jest start-upem, a co żyje w środowisku start-upów.
Jednym z wątków wspomnianych moich rozmów były strony internetowe, witryny w Ogólno-Światowej Sieci OSS, WorldWideWeb. Ku zdumieniu moich rozmówców pozwoliłem sobie zauważyć, że owe strony są przedstawieniem produktów, dystrybucji, cenników, wyliczonych w poszczególnych zakładkach, pionowo w dół, zakładka obok zakładki, jak przed 15 laty. Dokładnie tak robiono broszury i katalogi. Klasyczne 12 i 16 stron A4, strona po stronie. Teksty i obrazki. Wówczas do tych materiałów najpierw siadał konceptualista, potem copywriter i grafik. Im bardziej doświadczeni i im bardziej pomysłowi, tym bardziej rozwiązania uwzględniały umiejętne dydaktyczne przedstawienie, wymagany branding, umiejętne zachęcenie i zainteresowanie, prosto złożoną obietnicę oczekiwania jakości. Na końcu tego procesu brał się do pracy drukarz – technolog, który przekładał to wszystko za zadrukowany pięknie papier.
Moi rozmówcy potwierdzają, że dzisiaj świat zbyt często stoi na głowie. Dokładnie do góry nogami. Dziś zleceniodawcy najczęściej zaczynają stronki internetowe od programisty. Bierze on te same rozwiązania modułowe, które kiedyś dla siebie stosował drukarz. Potem zaczyna się sprzeczka, kto ma rację.
I wówczas przyszła mi do głowy refleksja. Pomiędzy potężnym doświadczeniem technologów rozwiązań internetowych opierających się na tym co było, a wizjonerami technologicznymi rozwiązań internetowych opierających się na zastosowaniach jeszcze nie istniejących, leżą hektolitry oceanu różnorodności. Kompetencja w jednym nie oznacza automatycznie kompetencji w drugim. To zupełnie różne dziedziny. U ich podstaw nie leży li tylko wiedza, pasja i specjalizacja. Lecz elementy emocjonalne i intelektualne. Przedsiębiorca pozostał ten sam, jak w latach dziewięćdziesiątych. O sporej dozie śmiałości, o wielkiej przedsiębiorczości i ostatecznie potężnej konsekwencji w tworzeniu biznesu i firmy na wielką skalę.
Start-upy z definicji nie jedzą odgrzewanych kotletów od samego rana, już na śniadanie. Nawet na śniadaniach środowiskowych. A na pytanie o USP nigdy nie panuje cisza.